chryzantema

Miasta

Są takie miasta, częściowo prawdziwe,
nie wiadomo, dlaczego akurat w tych miejscach
i bez wyrazistego związku z czasem,
(bo czas w nich nie jest utracony, czy biegnący,
tylko łagodnie przechowany, gołąb
nie wie, czy sobą jest, czy swym następcą,
czy tym, który odbierał przysięgi i hołdy,
gulgocząc: koło, soczewica, miele, młyn)
miasta osnute wokół magicznych kamieni,
wież i bram, kościołów i synagog,
wokół ducha i duchów, wariatów, poetów
i zwykłych ludzi, którzy w biały dzień bezwstydnie
gapią się w niebo, jakby słyszeli muzykę.

W pierścieniu drzew i mgieł spierają się gawrony,
lampy żywią się gazem, a ludzie wieczorem.
Rakowicka wiewiórka spływa po pniu buka,
żeby przyjąć z rąk ludzkich wiewiórczą komunię,
orzech, wyschniętą miniaturę mózgu.

Pamięć, jak każdy skarb, zamknięta jest za kratą,
co oznacza, że wciaż próbuje zmylić straże.
Nie ma wolności bez amnezji, ciągle
chcąc zapuścić korzenie natrafiam na kamień,
choć pewnie bym szczęśliwsza była bez odniesień
i bez porównań, ze świeżym orzeszkiem
wprawionym między oczy.
Lecz są takie miasta,
do których się w pokutnym worku wróci, na kolanach,
z kontem pełnym straszliwych i śmiesznych szczegółów,
miasta, skąd się wyjeżdża na chwilę, na niby,
po to, żeby zapewniać, że się zawsze było,
dopisując legendzie kolejny przecinek.