wyjazdy, powroty
Staremu przyjacielowi w Krakowie
Posiwieliśmy, mój drogi, posmutnieli,
łódki nasze popłynęły z prądem,
nawet gonić nam ich się już nie chce,
w końcu wiemy, że zamknął się sezam
i że w mroczniejącej ścianie lasu
nie ma drzwi do pieczary zbójców.
Zwierzeń mniej, bo coraz mniej zdarzeń,
których nie chce się z byle kim dzielić,
to co boli też łatwiej dziś nazwać -
kości lub wątroba, bez tajemnic.
Tak, śledzimy bacznie drgnienia serca,
ale zawał nam grozi, nie miłość.
Czasem, kiedy wpadam z podróży,
przemierzając znajome szlaki
udajemy, że nasza młodość
przycupnęła jak zaspany gołąb
na wytartym progu kamienicy
i wystarczy przejść świtem Floriańską,
żeby podnieść ją i odchuchać.
Nie do końca wierzymy w to, przecież
dobrze wiemy, w którą stronę płyną rzeki.
Dochodzimy do Rynku i widzimy
ciżbę siwych, smutnych postaci,
szukających czegoś z zapałem
wśród gołębi i wytartych kamieni.