O wdzięczności
Masi
Po wszystkich słusznych i głupich rebeliach,
łykaniu żab, zawziętym zaprzeczaniu,
posypywaniu solą freudowskich zadraśnięć
wracam - nareszcie mądrzejsza o lata
i starszą siostrę miłości - pokorę.
Mniejsza jesteś, drobniejsza. Czy tak mi się zdaje
dlatego, że dorosłam, czy naprawdę
tak jest i było? Strach cię objąć i nie złamać,
strach nie objąć i zostać z tym ciężarem
nieobjęcia - kto wie, na jaką wieczność.
Nie uciekałam przecież, wyjechałam,
tak jak ty kiedyś, więc skąd przerażenie
i ciężar winy? Po grzbietach pokoleń
toczy się walec. Ziemia grzmi i pęka.
Ciągle się jeszcze wstydzę powiedzieć za mało,
a nie umiem w sam raz. Twój późny wnuk
podejmie nasze błędy jako własne,
niepowtarzalne, pierwsze. Reszta jest milczeniem
w nieznanym ci języku. Nie wiem, czy mnie znanym.
Dziwne jest to pragnienie, żeby spłacić dług,
choć wiem, że nie ma długu. Miłość, w jaką wierzę,
obchodzi się bez konta, a to, co dostałam,
podaję teraz dalej. Bez pytania,
czy na równą zasłużę kiedyś wdzięczność.